środa, 1 stycznia 2014

Kocham Cię. Przpraszam.

Jak to jest? Dlaczego? Mam tyle osób, które kocham. Wiem, że oni zrobiliby dla mnie wszystko. Wiem, ze zawsze mogę na nich liczyć. Ale mimo to jestem cholernie samotna. Bo nikomu nie mogę o tym powiedzieć. Bo i tak nikt mnie nie zrozumie. Bo skończyłoby się to wrzaskiem, żalami, złością, pewnie lekarzem i prochami. Kochasz mnie, mamo? Wiem, łatwo to powiedzieć, gdy wszystko jest dobrze. Ale dlaczego na mnie krzyczysz, gdy jest mi ciężko? Dlaczego wtedy nie pokażesz mi, że ze mną jesteś? Wiem, że Cię ranię. Wiem, że to wszystko przeze mnie. Ale ja nie potrafię. Kocham ją? Tak. Wciąż, nadal, bez przerwy. Każdego dnia. Kocham ją i nic tego nie zmieni. Zawiodłam? Może i tak, ale ja tego nie chciałam, po prostu samo tak wyszło, ja nie miałam na to wpływu. Nienawidzisz mnie? Nie, w to nie uwierzę. Mimo wszystko jestem Twoją córką. Wiem, zawiodłam, sięgnęłam po żyletkę. Wpadłam w anoreksję, w bulimię. Tak mamo, to nadal trwa. Wymiotowanie po zjedzeniu czegokolwiek, udawanie, że już jadłam, że nie jestem głodna. Ale, mamo. Widzisz, jak ja wyglądam? Rozumiesz, jak ja się czuję, patrząc na nie wszystkie? Będąc zakochaną w dziewczynie, która ma idealne ciało? I tak, wiem, że nigdy nic z tego nie będzie, sama mi to powiedziała. Nie dziwię jej się, kto by chciał taką grubą świnię, jak ja? Chłopaki? Spoko, nie ma problemu. Na imprezie, po alkoholu, na chwilę. Gdy udaję, że jest dobrze. Że jestem szczęśliwa. Mamo, jestem bardzo dobra w udawaniu. Dlaczego widzisz, że coś się stało, gdy dostanę złą ocenę, gdy pokłócę się z siostrą? Dlaczego to jest takie ważne? Ona mnie nienawidzi, wyśmiewa się z mojego wyglądu, kpi. Wiem o tym, chociaż nie robi tego publicznie. Ale jej docinki zdradzają wszystko. Ale mamo, to nie jest ważne. Zauważasz to, ale nie widzisz najważniejszego. Mamo, ja umieram. Każdego dnia. Nie, nie jestem pustą nastolatką zakochaną w tekście ze „Zmierzchu”. Ja naprawdę umieram, szybciej niż Ty, niż inni bliscy mi ludzie. Umieram? Sama się zabijam, codziennie, każdego dnia robię sobie krzywdę. Mamo, ja się boję. Potrzebuję Twojego wsparcia. Mamo, mam dość tego, że co tydzień z nią pijesz. Nienawidzę jej za to, chociaż z drugiej strony jestem jej wdzięczna, bo dzięki niej potrafisz się jeszcze uśmiechać. Mamo, mówisz, że od śmierci ojca żyjesz tylko dla nas. To nigdy nie było prawdą. Nie widzisz, co się dzieje, uciekasz przed tym, ignorujesz, udajesz, że to nie ma i nigdy nie miało miejsca. Ale, mamo, to się dzieje cały czas. I coś Ci powiem. Pamiętasz, co powiedziałam? Że to przez Ciebie? To prawda mamo, bo ja już nie potrafię, nie radzę sobie, widząc, czując, słysząc, bojąc się, płacząc, cierpiąc. A Ty nie potrafisz mi pomóc. Ale okłamałam Cię. To nie był pierwszy raz. Bo wiesz, jak żył ojciec, było tak samo. Ciągle nowe rany, tylko że wtedy to było przez Was oboje. Przez moje życie. Teraz cała odpowiedzialność spada na Ciebie, bo on odszedł, zostawił nas, leży sobie spokojnie i pewnie się cieszy, że nie musi już z nami żyć. Z nikim nie musi żyć. I cieszę się z tego, mamo. Nie wyobrażasz sobie, jak ja się cieszę, że jego już nie ma. Jak mi z tym dobrze. Codziennie dziękuję losowi, że jego już nie ma. Mamo, chciałabym odejść tak samo, jak on. Móc zamknąć oczy i skończyć z tym życiem. Bo nienawidzę go. Codzienna walka, udawanie szczęśliwej, skrywanie bólu, cierpienia, smutku, łez... Kocham noc, mamo. Boję się jej, bo wtedy to wszystko jeszcze bardziej mnie przytłacza, zaciska palce na mojej szyi, dusi, nie pozwala oddychać. Ale tylko wtedy mogę się wypłakać, tylko wtedy nie muszę niczego udawać. Żyletka jest moją przyjaciółką, mamo. Nie pyta, dlaczego. Pomaga mi, zakrywa ten cholerny ból wewnątrz mnie, przekładając go na pieczenie skóry i skapującą z ran krew. Kocham to, mamo. Uspokaja mnie to, uzależniłam się. Dlaczego nie potrafisz mi pomóc? Dlaczego tego nie widzisz? Przepraszam, nie wiem, na jak długo wystarczy mi jeszcze sił. Możesz mi coś obiecać? Że nie znienawidzisz mnie, gdy to zrobię? Gdy pozwolę sobie skończyć z cierpieniem? Możesz uwierzyć, że będzie mi lepiej? Że teraz się tak cholernie męczę, a później już będzie tylko lepiej?
Kocham Cię, mamo.

piątek, 20 grudnia 2013

Nie mówcie, że jestem słaba. Nie obwiniajcie mnie. Przecież nie ranię Was... Siebie też nie. Krew, ból, żyletka, cierpienie... To spokój. Daje mi to siłę. Na długo z tym skończyłam, ale teraz... Nie daję sobie rady. To nie tak, że nie staram się o tym zapomnieć. Po prostu leżę nocą w łóżku, płaczę, sięgam w to miejsce... Tam, gdzie ją ukryłam. Tam, gdzie zawsze razem z nią leży chusteczka, bandaż.... Wiem, obiecałam, że się tego pozbędę, że to już się nie powtórzy... Po chwili orientuję się, że z mojego ciała znów płynie krew. Że znowu się kaleczyłam. I przestaję płakać, uśmiecham się. Jest mi dobrze. Leżę i patrzę, jak ten piękny czerwony płyn wypływa z moich ran, czuję, jak ogarnia mnie spokój. Tylko te wyrzuty sumienia...
To nie jest proste. Nie mówcie, że jestem słaba. Nie zrozumie mnie ten, kto nie przeżył czegoś takiego. Nie mówcie, że mam być silna. Właśnie to daje mi siłę. Pomaga.

Mama wie... Wiedziała. Pogodziłyśmy się, przestałam... Postarała się zapomnieć, wybaczyć. Udało jej się. Nie mogę jej powiedzieć. Nie chcę jej ranić. Załamie się. Już wtedy była bliska załamania. A ja cierpię, gdy nie mam przy sobie mojej przyjaciółki, jedynej, prawdziwej, której język jest tak ostry, że sama myśl o kolejnym cięciu pozwala mi się na chwilę uspokoić, przestać płakać, może uśmiechnąć...